• Nigdy nie jesteśmy przygotowani na takie pożegnania…Trudno jest się pogodzić z tak nagłym i niespodziewanym odejściem. Odszedł Pan Daniel Starski, wspaniały Kolega, zaangażowany, pełen pasji Nauczyciel i Wychowawca-przyjaciel Młodzieży.

        Daniel Starski był absolwentem, a od 10 lat nauczycielem języka angielskiego oraz wychowawcą w Kochanowskim.  Daniel był wizytówką Kochanowskiego, wyróżniała go wysoka kultura osobista, miał duży autorytet wśród uczniów i rodziców, fachowiec w swojej dziedzinie. Był nauczycielem wymagającym, efektywnym, stale doskonalącym się, aktywnym i twórczym w swojej pracy, ale przede wszystkim odpowiedzialnym za przyszłość Liceum. Doskonale rozumiał specyfikę pracy z młodzieżą mającą różnorodne zainteresowania i pasje, a której przyszło się dodatkowo mierzyć z różnymi trudnościami w życiu szkolnym i osobistym.

        Jako Nauczyciel i Absolwent w naturalny sposób, być może nawet nieświadomie, swoim zachowaniem, aktywnością, przekazywał swoim młodszym kolegom to co w Kochanowskim najważniejsze-życzliwość i współtworzył jego wyjątkową atmosferę.

        Daniel w naszym liceum przez wiele lat był opiekunem SZU, co było wyrazem wyjątkowej sympatii oraz zaufania jakim darzyli Go Uczniowie.

        Trudno jest wymienić wszystkie uroczystości, również te smutne, w których uczestniczył wraz z młodzieżą jako opiekun pocztu sztandarowego, bez względu na porę roku i pogodę.
        W ostatnich latach byliśmy bowiem świadkami pożegnań wielu naszych uczniów, koleżanek i kolegów. Zawsze miał czas i zawsze był gotowy do reprezentowania w ten sposób naszej szkoły. Nie kalkulował, po prostu dbał o zachowanie ciągłości wielu przedsięwzięć o charakterze naukowym i artystycznym.  Stąd jego aktywna i twórcza obecność na każdym Festiwalu Teatralnym. Wierzę głęboko, że to Jego zaangażowanie przyczyni się,  do tego, że Kochanowski, poprzez rodzące się w nim inicjatywy, a także procesy w nim inicjowane jest i – pozostanie ważnym punktem na edukacyjnej i kulturalnej mapie Warszawy.

        Szkoda, że nie będziemy mogli nadal prowadzić naszej sympatycznej polemiki na temat wyższości graveli nad szosówkami oraz szosówek nad gravelami. Bo Daniel kochał rowery…

         

        Tak trudno pogodzić się z tym odejściem. Żegnaj Danielu !

        Marek Świderek

        Dyrektor Kochanowskiego

        2017-

         

        Szanowna rodzino, Panie Dyrektorze, drodzy Nauczyciele, Uczniowie, Absolwenci, uczestnicy tej uroczystości, zebraliśmy się tu dzisiaj, aby pożegnać świętej pamięci Kochanowskiego Profesora Wojtka Szarowskiego dla wielu Sora. 

        Wojciech Szarowski ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim w roku 1982, w zakresie filologii polskiej. W latach 1982-1989 był związany zawodowo z XXXIV Liceum Ogólnokształcącym im. Gen. Karola Świerczewskiego (dziś to liceum im. Miguela de Cervantesa), a od roku 1989 z naszym XXVIII Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Kochanowskiego w Warszawie.

        W Kochanowskim pracował jako nauczyciel języka polskiego oraz wychowawca, ale również – będąc wielbicielem teatru – prowadził warsztaty, organizował wyprawy na spektakle do najlepszych warszawskich oraz krakowskich teatrów, uczył krytycznej analizy przedstawień, wreszcie – przygotowywał z uczniami spektakle.

        Żegnamy dziś bardzo dobrego polonistę i teatrologa, który odszedł 27 marca, kiedy obchodzony jest na całym świecie Międzynarodowy Dzień Teatru.

        Na początku lat 90-tych, powstały w Kochanowskim autorskie klasy o profilu: informatycznym oraz kulturowym, a ich funkcjonowanie przyczyniło się do dynamicznego rozwoju naszej szkoły i sprawiło, że
        28 LO zajmuje dziś ważne miejsce na edukacyjnej mapie Warszawy i kraju.
        Wojciech Szarowski był jednym z współtwórców klasy o profilu kulturowym, czuwał nad zajęciami poświęconymi historii teatru i dramatu, osobiście prowadził również warsztaty teatralne.
        Od początku istnienia Festiwalu Teatralnego w Kochanowskim, czyli od roku 1995,  przez 27 jego edycji, był członkiem jury. Wspierał młodzież w organizacji tego ważnego przedsięwzięcia, a jego zaangażowanie pozwoliło zachować wysoką wartość artystyczną Festiwali.

           Był postacią nietuzinkową, osobowością wyrazistą, budzącą w uczniach podziw, szacunek, uwielbienie, a czasem obawę niesprostania wymaganiom Sora. Działał w głębokim przekonaniu, że nauczyciel powinien być dla uczniów mistrzem, wprowadzającym ich w trudny świat dorosłości. I dla wielu był Mistrzem.

        Nauczanie języka ojczystego łączył z opieką i wychowaniem młodzieży. Pełnienie funkcji wychowawcy klasy było dla niego bardzo ważne. Po prostu nie wyobrażał sobie nie pełnić tej funkcji.

           Dla nas – nauczycieli -  był dobrym kolegą, mądrym, pełnym pomysłów, inicjatorem różnych aktywności, choćby programu Szkoła poza szkołą, Konkursu Recytatorskiego i wielu, wielu innych. Dla niektórych – także przyjacielem.

        W imieniu całej społeczności naszej szkoły, dziękuję Ci za Twoją pracę, z efektów której mniej lub bardziej świadomie korzystamy i korzystać będziemy przez wiele lat.
        I chociaż od kilku miesięcy przygotowywałeś nas na ten dzień, trudno jest się pogodzić, gdy odchodzą nasze legendy:  Zenon Ptaszyński, Józef Bujak, a teraz Ty…

        Żegnaj, Wojtku, Panie Profesorze, Sorze,

        Dyrekcja 28 Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego w Warszawie,

        Nauczyciele, Uczniowie, Rodzice, Absolwenci

        Ktoś odwiedzając jednego ze swoich znajomych zauważył nad drzwiami zawieszoną podkowę.

        Po co Ci ta podkowa ? - zapytał;

        • Jak to ? Nie wiesz ? Podkowa w domu przynosi szczęście - odpowiedział gospodarz;

        • Przecież zawsze mówiłeś, że nie wierzysz w takie rzeczy;

        • To prawda. Ale nawet jak się nie wierzy to i tak działa;

        Kochanowski pożegnał w krótkim czasie kolejnego Nauczyciela, Wojtka Szarowskiego. To był trudny dzień. Prawda, że Wojtek odszedł nie docierała do świadomości wielu z nas. Jednak coraz bardziej zaczynam zdawać sobie sprawę, że trzeba się z tym faktem oswoić. Pocieszeniem niech będzie myśl, że pozostawił w sercach i umysłach wielu Absolwentów i Kolegów pamięć, która będzie nadal żywa. Pamięć chwil pięknych, rzeczy mądrych, czasem momentów trudniejszych. Jeśli jest jakieś POTEM, jakieś TAM to z pewnością się jeszcze spotkamy. Żeby dokończyć rozmowy niedokończone, żeby wypowiedzieć słowa niewypowiedziane. Czy wierzę w to POTEM i TAM … ? NIe muszę. To i tak się spełni. 

        Do widzenia Wojtku.

         

        Jerzy Kunicki

        Dyrektor Kochanowskiego

        w latach 1992-2017

         

        Wspomnienie o Profesorze Bogdanie Janasie, zwanym Sorem lub Jonesem. Kiedy przyjechałam na Dworzec Wschodni w sierpniu 1985, żeby dołączyć na obóz w Tatrach organizowany przez XXVIII LO Kochanowskiego, na środku hali kłębiła się młodzież składająca w jednym miejscu namioty i brezentowe torby z napisem JONES (czyt. Dżons). Jonesa zapamiętałam w czerwonym swetrze, jakie nosili GOPR-owcy, w który miał wbitą złotą Górską Odznakę Turystyczną PTTK. Nosił zwykle ciężkie buty, niepretensjonalne ubranie, był człowiekiem skromnym. Wyglądał na surowego mężczyznę z charakterem i wielkim sercem. I tak było…. Sor znał góry, ich urok i niebezpieczeństwo, od lat wyjeżdżał co najmniej dwa razy w roku na obozy z młodzieżą szkolną. Gnał po dolinach i szczytach także własne dzieci - Piotrka - nieprzeciętnie inteligentnego i z ogromną wiedzą, z którym można było pogadać na każdy temat, Maksa - uwielbianego przez wszystkich przewodnika i naszego lekarza i Ankę, która trochę była od nas młodsza, ale dzielnie aspirowała do bycia częścią tej grupy, co było nie lada zadaniem w grupie młodzieży, która jak najszybciej chciała być dorosła i na młodszych oglądała się niechętnie. Na obozy czasem przyjeżdżała Sorowa, czyli żona Sora i przywoziła wtedy ze sobą psa Miśkę, która oszczekiwała obcych pilnując naszych namiotów, jak byliśmy „na trasie”. Kiedy wracaliśmy wykończeni po długich wyprawach, Sorowa zarządzała posiłkiem i wdzięcznie, i żartobliwie stopniowała dla nas przymiotnik „głupi, głupszy, turysta”, co wzbudzało gromki śmiech i dumę z przejścia kolejnej trasy. Sor wiedział o górach wszystko – my wówczas nic, a ja na pewno. Wszystko co powiedział było święte i nie pamiętam, żeby wzbudzał co innego niż autorytet. No więc uczył nas tych gór przez ich doświadczanie, bo Sor wiele nie mówił. Jak jednak mówił, to wszyscy słuchali, bo w krótkich zdaniach było wiele treści. Uczył nas gór, a my uczyliśmy się i gór i siebie, bo byliśmy wtedy niedoświadczeni, krnąbrni, czasem nieodpowiedzialni, lubiliśmy brawurę – wszystko stosownie do wieku. Pamiętam jak podczas postojów na trasie wyciągał rękę i objaśniał nam geografię gór – nazywał szczyty, doliny, przełęcze, pamiętał kolory szlaków, jak się ze sobą łączą i ile trzeba czasu na jaką trasę. Był wszędzie. Dla mnie, która miała chyba najgorszą kondycję na każdym obozie, było to nieprawdopodobne, ale ciągnęłam się w ogonie grupy, bo chciałam dać radę, pokonać własne słabości i wejść na te szczyty, o których opowiadał Sor. Jadło się w tedy słabo – ser żółty, dżem, obiady domowe u gaździny były rarytasem, w schroniskach jedzenie było wyjątkowo podłe – poza chlebem ze smalcem i kaszą z sosem, o dumnej nazwie „gulasz”, niewiele w nich było. Może czasem pomidorowa. Nie pamiętam, żebyśmy nosili wodę, chyba piliśmy ze strumienia, na trasę braliśmy kanapki, puszki i kochery, żeby coś podgrzać. Nie było wody mineralnej w butelkach, płynów izotonicznych, batonów energetycznych, specjalnych oddychających ubrań i skarpet. Mieliśmy na nogach zwykłe ciężkie i niewygodne pionierki, które powodowały pęcherze i obtarcia, z którymi rozprawiał się Maks z miną chirurga, którym później został. Nie przestawaliśmy jeździć na obozy Sora, nawet wtedy, kiedy już byliśmy po maturze i nie mogliśmy być formalnie częścią wiary obozowej. Przyjeżdżaliśmy z namiotami, a Sor zgadzał się, żebyśmy rozbili je obok i razem z nimi chodzili na trasy. Mówili wtedy na nas „Starzy”, a my patrzyliśmy jak „Młodzi” zaczynają tę sama przygodę. Została mi w pamięci historia, kiedy z grupą „Starych” (5 osób) poszliśmy przez Iwaniacką przełęcz na Kominiarski Wierch. Potem zeszliśmy do Schroniska na Hali Ornak, wyszliśmy Kościeliską do Kir i jeszcze pojechaliśmy do Zakopanego. Zaczęliśmy wracać do obozu w Dolinie Chochołowskiej, kiedy z dworca PKS nie odchodził w tę stronę żaden autobus. Wróciliśmy do obozu piechotą koło 23:00, albo później. Z perspektywy czasu podziwiam tę kondycję! Na przyzbie chaty naszej gaździny, u której mieliśmy pole namiotowe i stołówkę (teraz jest tam parkingi dla rowerów) siedział Jones. Wyglądał jak burza nad Tatrami i tak też nas przyjął. Do głowy nam nie przyszło, że mimo, że byliśmy „Starzy” i nie byliśmy formalnie częścią grupy, za którą odpowiadał Sor, denerwował się o nas jak o własne dzieci, a wyszliśmy z obozu o świcie. Podczas gdy my bawiliśmy się w najlepsze na szlakach, a potem w Zakopanem, on niepokoił się, czy nam się coś nie stało. Grzmiał i huczał, a do nas powoli docierało, że mieliśmy dwie różne perspektywy. Jego złość była karą przez cały następny dzień. Miał rację. Takiej lekcji odpowiedzialności, powagi i dojrzałości nie odebrałam chyba w życiu od nikogo. Dodatkowym bólem było odrabianie u Sora zaufania i czekanie, aż przestanie się na nas złościć i traktować normalnie, na co ewidentnie sobie nie zasłużyliśmy. Sor miał ogromną wiedzę, ale jak nie wiedział, to umiał powiedzieć „nie wiem”. Gdy trzeba było umiał też przyznać się do błędu– to budziło powszechny szacunek. Sorze, wiadomość o tym, że Pan zawołał Cię do siebie dotarła do mnie, gdy schodziłam z Grzesia do Doliny Chochołowskiej, tej samej którą przemierzaliśmy po wielokroć, żeby dostać się na szlaki Tatr Zachodnich i gdzie mieliśmy przez kilka lat bazę wypadową. Miałam szczęście, że byłeś w moim życiu, może niedługo a intensywnie i wtedy, kiedy charakter człowieka kształtuje się na zawsze. Patrzę na zdjęcie, które mi podarowałeś z dedykacją. Opierasz się na nim o grabie po tym, jak nas zmobilizowałeś, żebyśmy w Dolinie Kościeliskiej pomogli góralom uformować snopy siana przed burzą, która w przeciwnym razie rozwiałaby wszystko. Mam nadzieje, że chodzisz po Tatrach wciąż i wciąż będąc już teraz w innym wymiarze… Zakorzeniona przez Ciebie miłość do Tatr gna mnie po szczytach, na których wspominam tamte lata, tamte szlaki, tamtego Jonesa.

        Izabela Stachurska (uczestniczka obozów letnich i zimowych w latach 1985-1988)

        Wspomnienie_o_Bogdanie_Janasie_Izabela_Stachurska.pdf

        Wraz z odejściem profesora Bogdana Janasa zamknęła się ćwierćwiekowa epoka 28 L.O. im. Jana Kochanowskiego. Przez tyle lat, w lecie i w zimie, “panował” w turystyce kolega Bogdan. Uparcie, mimo wielu trudności -stan wojenny, kartki na żywność, przejazdy PKS i koleją-organizował obozy wędrowne w Tatrach, a potem pod namiotami w Zakopanem.Towarzyszyłam Mu jako “pani Basia” -ta druga. Piękne to były wędrówki, nieraz do maksymalnego zmęczenia. Raz,po przejściu Czerwonych Wierchówdrobna i szczupła Izunia,jedna z uczestniczek powiedziała: “Nie wiem, jak się nazywam.” Profesor miał duży autorytet u młodzieży jako nauczyciel chemii. To ułatwiało Mu organizowanie obozów. Zawsze był szefem, decydującym o wszystkim. Radziliśmy sobie z wyżywieniem, z przejazdami, z kolejkami po żywność (np. dżem w Krynicy), poszukiwaniem miodu u górali czy zdobywaniem konserw.Pan Bogdan doskonale uczył abc-turystyki górskiej. Potrafił trzymać młodego człowieka w ryzach, ale też komitywie. Rozmiłował młodzież w wędrówkach. Przemierzyliśmy całe Tatry polskie i częściowo czeskie. Każde zimowe ferie na nartach,w Tatrach czeskichi we włoskich Dolomitach. Pan Bogdan nie jeździł na nartach, ale zawsze czuwał, jak sokół, z Biblią w ręku. Przez lata nikt nie wybierał chemii na maturze, ponieważ był to trudny egzamin. Wydarzeniem nadzwyczajnym był uczeń, który jako pierwszy i przez długie lata jedyny, zdawał maturę z chemiiw roku 1972. To był mój syn, który ze mną i swoją żoną uczyłpodczas szkolnych wyjazdów jazdy na nartach. Profesor chwalił się tym jedynym odważnym.Pan Bogdan był dla mnie najlepszym kolegą, znakomitym nauczycielem i towarzyszem bezpiecznych wędrówek po pięknym świecie. Tyle lat uroczego kontaktu nie da się wykreślić z pamięci. Do końca pozostaliśmy ze sobą na “pani Basiu”, “panie Bogdanie”..
         
        Pani Barbara Brzozowska (nauczyciel wychowania fizycznego w Kochanowskiem od roku szkolnego 1972/73)

                                                                  

        Istota wspomnień polega na tym, że nic nie przemija”

                                                                                                                              (E.Canetti)

         

         

        Pan Profesor Bogdan Janas zapisał się w mojej pamięci jako nauczyciel wymagający, z jasną hierarchią wartości, a zarazem pełen humoru. Doskonale się z nim rozmawiało, barwnie i dowcipnie przywoływał ciekawe historie z życia szkolnego. Zawsze rzetelny, punktualny, spokojnym krokiem zmierzał w stronę swojej , jakże bogatej w różne przedmioty, pracowni chemicznej.

         Zapytałam wychowanków Pana Profesora Janasa, co szczególnego utrwaliło im się w pamięci z czasu, kiedy byli Jego uczniami. Wspominali o eksperymentach na lekcjach chemii ( czasem – z niespodziankami), o organizowanych przez Profesora wyprawach na narty do Włoch. Szczególnie zapamiętali sprawdziany. Na klasówkach z chemii było najwięcej grup! Pan Profesor oznaczał je kolorami, które sami uczniowie musieli nazwać i które nie odwzorowywały barw ogólnie znanych. Równie wielkim wyzwaniem co rozwiązanie zadań  stawało się zatem odgadnięcie nazwy grupy ( oczywiście, Profesor z radością pomagał tym, którzy nie wiedzieli, że chodziło np. o kolor adwentowy). Można  stwierdzić, że świat chemii z Panem Profesorem- dosłownie i w przenośni- był pełen kolorów!

        Absolwenci wspominali również o tym, że mieli polecenie nauczenia się na pamięć całej tablicy Mendelejewa. Chyba nie buntowali się za bardzo, gdyż mieli w planach studia przyrodnicze. I rzeczywiście, wielu wychowanków Pana Profesora to dziś lekarze, farmaceuci,  chemicy, absolwenci biotechnologii. Słynne okazały się kalendarze , w których dokumentował swoją pracę, a zarazem upamiętniał kolejne roczniki naszych uczniów.

         

        Absolwenci podkreślali , że Pan Profesor Bogdan Janas był zawsze uśmiechnięty, emanował ciepłem i spokojem. Ja również takim Go zapamiętam.

                                                                              

                                                                                                       Anna Patek- Olek

        nauczyciel języka polskiego

        wicedyrektor  w latach 2004-2018



        Odszedł Pan Zenon Ptaszyński, wspaniały Kolega, zaangażowany, pełen pasji Nauczyciel. Po prostu Dobry Człowiek.

        Miałem okazję pracować z Nim przez prawie cały okres mojej aktywności zawodowej. To był dla mnie bardzo ważny okres. To było szczęście poznać Człowieka, oddanego, zawsze gotowego do pomocy innym. Zarówno na gruncie zawodowym jak i w relacjach prywatnych gotowego do poświęcenia własnego czasu i energii dla spraw, których się podejmował. Jak to w życiu zawodowym, czasami pojawiały się trudniejsze sytuacje. Zenek zawsze potrafił wyjść naprzeciw problemom i dążył do ich konstruktywnego rozwiązania. Uczył wiary w ludzi.

        Czasem - z pozoru - szorstki w obyciu, cieszył się ogromnym autorytetem wśród zawodników szkolnych reprezentacji sportowych. Uczestniczyłem w wielu meczach koszykarskich reprezentacji Kochanowskiego. Wielką przyjemnością było oglądać żywe reakcje Trenera na wydarzenia na boisku, Jego zaangażowanie w kierowanie zespołem i zaufanie zawodników do Jego wskazówek i decyzji. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że zbudował na lata sportową potęgę Kochanowskiego, jakże ważną dla wizerunku Liceum.

        Tak trudno pogodzić się z tym odejściem. Żegnaj Zenku !

         

        Jerzy Kunicki

        Dyrektor Kochanowskiego

        w latach 1992-2017

         

        Odeszła Legenda sportu szkolnego na Mokotowie, Zenon Ptaszyński

        Z olbrzymim smutkiem i żalem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Zenona Ptaszyńskiego, nauczyciela wychowania fizycznego w 28 LO im. J. Kochanowskiego na Mokotowie.

        "Profesor Zenek" był wspaniałym wychowawcą wielu pokoleń młodzieży szkolnej, współtwórcą sukcesów sportowych w wielu dyscyplinach sportu, oddanym, niezłomnym nauczycielem i trenerem.

        Od kilkudziesięciu lat jego osiągnięcia i sukcesy sportowe oraz licznie zdobyte medale w mokotowskim i warszawskim sporcie szkolnym, przynosiły dumę mokotowskiemu środowisku sportowemu i sławiły dzielnicę Mokotów na szkolnych arenach sportowych Warszawy i Mazowsza.

        Olbrzymi dorobek sportowy "Zenka" zapisał się w historii warszawskiego sportu szkolnego i Warszawskiej Olimpiady Młodzieży i mógłby być wzorem do naśladowania dla wielu młodych pokoleń nauczycieli wychowania fizycznego.

        Wielokrotnie odznaczany i nagradzany za swoją pracę i wkład w usportowienie młodzieży, był także wielką inspiracją dla koleżanek i kolegów "po fachu". Znakomity nauczyciel i trener, charakteryzujący się profesjonalnym podejściem i miłością do sportu, potrafiący zarazić swoją pasją nie tylko młodzież szkolną, ale także młode pokolenie nauczycieli.

        Dla osób, które go znały był wzorem pracowitości, rzetelności i sumienności. Z pełnym oddaniem wywiązywał się ze swoich pedagogicznych i trenerskich zobowiązań. Sprawdził się także jako profesjonalny organizator akcji oraz zawodów sportowych.

        Wielu z nas miało okazję go spotkać na mokotowskich i warszawskich zawodach sportowych. Zawsze obecny, aktywny, zaangażowany i dopingujący swoich wychowanków do osiągania sukcesów sportowych, także często dzielący się swoim doświadczeniem ze środowiskiem sportowym.

        Sport szkolny był dla Zenona zawsze wielką pasją, której bezgranicznie się oddawał, poświęcając każdy wolny czas.

        Choć "Profesora Zenka" nie spotkamy już na sportowych arenach, pozostaną z nami jego wspaniałe osiągnięcia i sukcesy oraz pamięć o człowieku pełnym pasji, humoru, ciepła i bezwarunkowego koleżeństwa.

        Żegnamy Ciebie trenerze w smutku i żalu. Było dla nas zaszczytem współpracować z Tobą i czerpać, co najlepsze z Twojego doświadczenia. Dziękujemy za wszystko.                                  

        Rada i Zarząd Dzielnicy Mokotów, środowisko sportowe, koleżanki, koledzy, przyjaciele.

        Wspomnienie o księdzu Stanisławie Kcmanie

        16 kwietnia odszedł ksiądz Stanisław Kicman, wieloletni katecheta w naszym liceum.

        Był człowiekiem pełnym inicjatywy, empatycznym i otwartym: na jego lekcjach pojawiali się uczniowie o różnych poglądach, również poszukujący, wątpiący, zbuntowani – wszystkich traktował z szacunkiem i powagą. Dla wielu młodych ludzi był autorytetem.

        Jako dziecko przeżył okupację i powstanie warszawskie, a mieszkając z rodziną na Woli, również rzeź cywilnych mieszkańców tej dzielnicy, wreszcie obóz koncentracyjny. W poczuciu obowiązku wobec ofiar często o tym doświadczeniu opowiadał, a nawet oprowadzał młodzież po miejscach pamięci swojej dzielnicy; były to piękne lekcje patriotyzmu.

        Był nie tylko wspaniałym nauczycielem, ale również dobrym kolegą integrującym środowisko nauczycielskie naszego liceum, człowiekiem pełnym radości życia, gotowym do pomocy.

        Kiedy po wielu latach pracy (1990 – 2004) odszedł z naszej szkoły, nadal pozostawaliśmy w kontakcie, ale sporadyczne odwiedziny nie mogły zastąpić codziennego kontaktu i stałej obecności w naszej społeczności szkolnej.

        Żegnaj, Stasiu.

         

  • Galeria zdjęć

      brak danych